sobota, 26 marca 2011

Łeba - doskonała szkółka wędkarstwa morskiego

Autorem artykułu jest Grzegorz Jóźwiak



Artykuł jest próbą zachęcenia turystów, wędkarzy do odwiedzenia pięknego miasta nadmorskiego, jakim jest Łeba.                          


      Wędkuję już od 30-tu lat. To moja pasja, sposób na relaks, wyciszenie i kontakt z naturą. Przygodę z wędkarstwem morskim zacząłem w 2005 roku właśnie w Łebie i pokochałem to. Od tamtej pory odwiedzam nasz Bałtyk kilka razy do roku.

      Odwiedzałem już Władysławowo, Hel i Gdynię, ale do Łeby wracam najchętniej. Uważam, że to tu każdy początkujący "wilk morski" musi zacząć przygodę z dorszem. Sprzyjają temu: płytkie łowiska 20-40 metrów; małe prawdopodobieństwo zaczepów, a co za tym idzie brak strat sprzętowych, duża ilość wypływających kutrów wędkarskich, doskonałe zaplecze noclegowe i restauracyjne; smaczne jedzenie w barach i smażalniach, sympatyczne podejście mieszkańców do nas, wędkarzy z innych regionów Polski (doskonale rozumieją, że to dzięki nam funkcjonują i utrzymują swoje rodziny) oraz urok tego miejsca i piękne plaże. Tylko na łowiskach Łeby można się nauczyć jak delikatnie i finezyjnie prowadzić zestaw, ciągnąć po dnie i delikatnie opłukiwać go bez ryzyka urwania wszystkiego, a co za tym idzie straty 20-30 zł (tyle średnio kosztuje zestaw ). We Władysławowie lub w zatoce zdarza się to często (mój rekord – 6 urwanych zestawów na wrakach – pierwszy rejs we Władysławowie). Hol dorsza też nie jest tu tak meczący jak w innych głębokich łowiskach. Za Łebą przemawia też duża ilość dorsza. Fakt, że nie ma tu zbyt wielu „okazów życia’’, ale 40 – 60 cm to norma. Jeżeli tylko traficie dobry kuter i szypra fachowca (z tym jest w Łebie trochę gorzej), to na pewno pouczycie się sztuki łowienia dorsza. Potem będzie wam łatwiej na innych łowiskach. Kutry w Łebie pływają cały rok, ale najfajniej łowi się wiosną i jesienią (mniejszy tłok).

      Do Łeby mam z Mazur dużo dalej niż do Gdańska, Władysławowa lub na Hel. Mimo to, gdy zmęczy mnie machanie 200 – 300-gramowymi pilkerami na 60-90 metrach, wtedy jadę do Łeby na jeden z trzech wypróbowanych kutrów i bawię się 100-gramowym pilkerem, wyciągam półmetrowego dorszyka, daję mu buzi, proszę, żeby przyprowadził większego kolegę i go wypuszczam. Po zakończonym rejsie zachodzę do którejś z uroczych smażalni, zamawiam dużą flądrę z frytkami oraz kapustą i delektuję się smakiem ryby. Później ruszam w kilkugodziną podróż do domu z nadzieją, że niedługo tutaj wrócę.

     Myślę,że początkujący adepci wędkarstwa morskiego powinni przyjechać do Łeby. Jestem pewien, że łykną bakcyla dorszowania, opanują sztukę sprowokowania dorsza do brania odwiedzą inne polskie porty może nawet Norwegię lub Bornholm. Następnie wrócą do Łeby i będą wspominać swojego pierwszego w życiu dorsza.

Grzegorz J  - miłośnik Łeby i Bałtyku 

---

www.wedkarskiepasje.blogspot.com


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz